Pasja, która płynie w naszej krwi

Trzy pokolenia,
jedna miłość – żużel

Takie żużlowe klany – aż trzypokoleniowe – zdarzyły się w Polsce tylko dwa razy: Słaboniowie we Wrocławiu i Wardzałowie w Tarnowie. Ojciec, syn i wnuk, których połączyła miłość do ścigania się na torach.

Żużlowy klan Wardzałów. Trzy pokolenia na torze

Wrocławska żużlowa rodzina jest trochę starsza. Zaczęło się od nieżyjącego już Adolfa, który swoją przygodę z żużlem rozpoczął w 1950 roku – tym samym, w którym na świat przyszedł Marian Wardzała. 21 lat Adolf reprezentował wrocławską drużynę, która w tym czasie kilkakrotnie zmieniała nazwę. Jego syn Robert jeździł już po prostu dla Sparty. Krzysztof – wnuk Adolfa i syn Roberta także woził na plastronie znak wrocławskiego zespołu, ale nie tylko – występował również w kilku innych polskich klubach.

Tarnowska opowieść o żużlowej rodzinie Wardzałów, siłą rzeczy, zaczyna się później. Dokładnie 17 lat później. Tyle właśnie liczył sobie Marian Wardzała, gdy pewnego kwietniowego dnia 1967 roku po raz pierwszy wyjechał na tor Unii. Od razu wiedział, że tylko takiego życia chce i zrobi wszystko, by żużel stał się jego treścią. Nie mógł myśleć wtedy, że za jakiś czas to samo poczuje jego syn Robert, a wiele lat później także wnuk Piotr… Nie mógł sobie wyobrażać, że gdy nie będzie już zawodnikiem, a i jego trenerska kariera się zakończy, znów będzie bywał na treningach na mościckim stadionie – tym razem obserwując wnuka i przekazując mu swoje sugestie.

Wiele trudu włożył Marian Wardzała, by zostać poważnym żużlowcem i – przez 13 lat – kapitanem tarnowskich „jaskółek”. Na sukcesy trenerskie też musiał ciężko zapracować. Toteż nie był wielkim zwolennikiem pomysłu syna Roberta, który chciał pójść w jego ślady. Tym bardziej, że i żona nie kibicowała temu pomysłowi – podobnie jak kiedyś mama Mariana. Ale Robert się uparł. I sforsował warunek, który postawił mu tato. Za pierwszym razem zdał egzamin na licencję żużlową, mimo że trenował przed nim jedynie trzy miesiące. Słaboniowie minęli się, jeśli chodzi o ich pracę dla wrocławskiego klubu. Wardzałowie – ojciec i syn wspólnie pracowali na sukcesy tarnowskiej drużyny.

Wszyscy kibice tarnowskiego żużla na pewno świetnie pamiętają rok 2004 i 2005. Były to dwa najpiękniejsze sezony. Unia rok po roku święciła triumfy w DMP, ku ogromnej radości wiwatujących na stadionie kilkunastu tysięcy ludzi. Trenerem mistrzów był Marian Wardzała. Zawodnikiem zwycięskiej drużyny – Robert Wardzała.

Gdy Piotr Wardzała oświadczył, że chciałby zostać żużlowcem, Robert zareagował podobnie, jak kiedyś jego ojciec. Raczej zniechęcał, niż zachęcał. Wiedział, że to trudny i ryzykowny kawałek chleba. Jednak pierwszym poważnym zadaniem, które wykonał Piotr po osiągnięciu pełnoletności było zdanie egzaminu licencyjnego… Teraz właśnie – podobnie jak kiedyś dziadek, a później ojciec – został zawodnikiem tarnowskiej Unii. Marzy o tym, by jeździć jak Darcy Ward i zdobyć tytuł indywidualnego mistrza świata. Ale to w przyszłości – na razie chciałby zadebiutować w zawodach i jak najlepiej reprezentować drużynę, której historię budowali jego dziadek i ojciec. Zadanie niełatwe, ale jak się należy do żużlowej rodziny Wardzałów, to można wierzyć, że uda się je zrealizować.

Bądźmy w kontakcie

Formularz kontaktowy

Robert Wardzała – Kandydat do Sejmu RP
KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA PO .N IPL ZIELONI.